Cieszyn,

poniedziałek, 24 lutego 2020

Wspomnienie dnia 22 lutego 2020 r.

1. Zdziwiony jeździłem na stoku narciarskim- było bardzo mało ludzi mimo lekkiego słonka i w miarę fajnej pogody.  W większości przypadków po 10 krzesełek przede mną na wyciągu krzesełkowym było kompletnie puste. 

Spotkałem lokalsa którego kiedyś poznałem. Jeździ na snołbajku i tylko na frirajdzie czyli poza trasami. Nie wiem jak on daje radę zabierać ten snołbajk do skibusów bo był on większy niż rower do downhillu i miał nawet osłony manetek na kierownicy niczym motor do motokrosu. 

Spotkałem jednego Polaka na stoku. Opowiadał mi jak jeździ do Włoch czy Austrii na narty a tutaj trafił tylko przypadkiem. Mówił że ze Szczecina do Austrii jest tylko 3 godziny dłużej autostradą niż do Czech. Pytał mnie o długości tras narciarskich bo tam gdzie on jeździł to miały nawet po 16 km długości.  Jedna z pętli- jakaś Cellaronda czy coś takiego- łącznie miała z 60 km długości i tylko kilka podjazdów.  

Tutaj po czeskiej stronie granicy najdłuższy odcinek to kilkanaście km trasy nartostrady z Jańskich Łaźni do Peci pod Śnieżką. Na tej trasie dwa razy się podjeżdża ratrakobusem. Raz tylko trzeba wypiąć snołbord by podejść z buta pod pętlę ratrakobusu.

2. Wracając tego dnia koło czwartej rano do pensjonatu- ucieszyłem się że nie mam samochodu bo bym pewnie go rozbił tej nocy. Była taka szklanka na drodze że te kilka km z klubu w wiosce do chatki na stoku - pokonałem ślizgając się w butach snołbordowych na drodze dla samochodów. Było lekko z górki więc - że 3 kilometry drogi tylko odpychałem się jakby ślizgając się po lodzie. Nie było sensu iść bo było zbyt ślisko i gdy tylko zwalniałem to od razu groził mi upadek.  

Cieszyłem się że nie poszedłem przez las na skróty bo nie lubię spotkań z dzikimi zwierzętami a te ganiają nocą nawet po stoku gdzie mieszkałem. Gdy szedłem na imprezę- kompletnie się zgubiłem w nocy po 22.30 w lesie i musiałem brnąć przez strasznie stromy las po kolana w śniegu. Nie chcę powtarzać takiego tripa jeszcze raz a leśne drogi do domków na stoku góry można nocą łatwo pomylić. Nie byłem pewny czy w lesie nie ma wilków. 

3. Spałem tylko 3 godziny a potem ogarnąłem się na śniadanie w pensjonacie. Po śniadaniu musiałem się spakować i wyjść zdając pokój. Nie mogłem dospać tej nocy.  Po krótkim śnie skoki na desce snołbordowej z hopek nie wychodziły mi więc sobie tylko zjeżdżałem czilując na spokojnie na desce. Jakbym miał lepszą zbroję to może i bym skakał a w tej co miałem- ochraniacze na plecach - skorupa żółwia- były już chyba wyklepane od dzwonów i gleb. Po kolejnym upadku czułem kręgi kręgosłupa jak odcisnęły się na zbroi.  

4. Przeprowadzka czyli dlaczego mam tak mało rzeczy ze sobą. Pamiętam jak raz musiałem jechać kilkanaście kilometrów snołbordem nartostradą z Jańskich Łaźni do Peci - z plecakiem na plecach.  Teraz jestem już tak spakowany by się wygodnie zjeżdżało z całym bagażem snołbordem. Zabrałem plecak z pensjonatu gdzie dotychczas mieszkałem i jechałem na desce po śniegu na drodze jakieś dwa kilometry w dół do przystanku skibusów. Wczekowałem się w nowym miejscu na kolejny tydzień.

5. Dziś też poszedłem do klubu na bibkę. Klub na tej wsi był większy niż największy mi znany klub muzyczny po polskiej stronie granicy w mieście rzekomo 140- tysięcznym- oczywiście z tych klubów do których chodzę. Bo są i takie gdzie nie byłem nigdy. Nie mój target- jak to się marketingowo mówi. 

Występ zespołu w wiejskim klubie był świetny i zdominowany przez perkusistę - brodatego faceta w damskiej sukience.  Zrobiłem mu zdjęcia gdy się wygłupiał na scenie kokietując publiczność. Przyszło z 100 czy 200 osób. W kolejce do baru w tym klubie czekałem pół godziny gadając z dziewczyną za mną w kolejce. Jednak tego dnia zmyłem się z klubu po koncercie. Na drodze do domu spotkałem Włochów którzy palili dżointy i dali mi topa (suchy kwiat kanabisu) - bo już wracali do siebie -  chyba samolotem  i jak mówili- sami wszystkiego nie wypalą.

Opr. Adam Fularz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz