Cieszyn,

czwartek, 2 stycznia 2020

Wspomnienie dnia 2.1.2020 r.

Wspomnienie dnia
2.1.2020

1. Obudziłem się bo coś hałasowało na korytarzu i już nie mogłem zasnąć. Zwykle nie mogę zasnąć jak wymyślę coś przesadnie skomplikowanego. Sen z głowy potrafi mi wybić trudna logistycznie podróż (przedwczoraj tak miałem- była to podróż z 3 przesiadkami a z pociągu na autobus zaplanowano 3 minuty na przesiadkę z pociągu i dojście na przystanek. O dziwo- przesiadka udała się bez problemu). 

Zmartwiony słabym snem (dzień wcześniej poszedłem spać około godz. 19-tej) powoli ubierałem rynsztunek snołbordzisty. Termoaktywny golf. Na to- termoaktywny kombinezon jednoczęściowy. Na to- spodenki przeciwuderzeniowe. Na to- integralna plastikowa zbroja (połączone w jedną zbroję ochraniacze na kolana, biodra, plecy, łokcie, klatę etc). Na to- spodenki przeciwuderzeniowe tym razem z plastikowym ochraniaczem kości ogonowej. Na to- jednoczęściowy kombinezon snołbordowy. 

Gdy wczoraj zdejmowałem zbroję po jeździe, moim oczom ukazała się krwawa plama na kolanie. Plastikowa zbroja "Dainese"- strasznie już stara- albo już się wyklepała od licznych uderzeń, albo lód na stoku był zbyt twardy. Dzisiaj założyłem więc karbonowe ortezy motokrosowe na kolana. Ubrałem ochraniacze nadgarstków. Założyłem na wszystko to pancerny motokrosowy ochraniacz karku i wielki gruby dwuwarstwowy kask z wewnętrznym zawieszeniem. 

Poszedłem na przystanek skibusów i akurat trafiłem w skibusa na stok. W środku niemal nikogo nie było, ludzie chyba odsypiali imprezy. Zająłem się zawiązywaniem wewnętrznych wkładów w butach snołbordowych które potem skręcałem pokrętłem od metalowych linek ściągając skorupę buta tak aby uzyskać jak największą twardość butów. Gdy na końcu ubierałem kamizelkę z kieszeniami na portfel czy gogle, jakaś Czeszka jadąca za mną w skibusie bez słowa zaczęła mi pomagać przełożyć rękę przez rękaw kamizelki. 

Uzbroiłem się dzisiaj dużo lepiej niż wczoraj. Po wczorajszych dzwonach na lodzie plastikowy ochraniacz kości ogonowej odcisnął mi się na tyłku. Dzwony miałem tak solidne że dwie pary spodenek jakie miałem wczoraj- profesjonalnych spodenek przeciwuderzeniowych, z których jedne miały plastikowe wstawki- nie wystarczyły. Z gry w hokeja dobrze pamiętam jak poszedłem do lekarza mówiąc że mnie boli dolny odcinek pleców a lekarz mi mówi na to "przecież ma Pan tam (na tyłku) ranę". Pewnie spodenki ochronne były za cieńkie. Mimo spodenek przeciwko uderzeniom -chyba pojedynczych- miałem po grze w hokeja bóle dolnych pleców i to solidne, aż mnie raz zgięło wpół. Dzisiaj- śmigałem w trzech parach spodenek ochronnych pozakładanych jedne na drugie.  

Tak, rano był lód na stoku, jak zwykle. Wbiłem się na stok już o 8:30 i cieszyłem się z karbonowych ortez bo przydały się. Nie waliłem już w ziemię bezpośrednio bolącym kolanem i zbyt cieńkim ochraniaczem. Tego dnia uczyłem się jeździć "na słicza" (na switcha) czyli jeździłem inną stroną deski snołbordowej niż zwykle. Obfitowało to w gleby. 

Wywaliłem się w sumie z kilkanaście czy więcej razy- z czego ze dwa lub trzy razy na lodzie przy dość sporej prędkości. Zarówno kask jak i ochraniacze dawały radę. Kilka osób się pytało czemu jeżdzę na desce w kasku motocrossowym i ochraniaczach z motokrosu. Opowiadałem więc jak raz sobie kupiłem kask snołbordzisty marki Ruroc za 1.6 tysi i po pierwszym uderzeniu wymiotowałem, a po drugim upadku opadała mi powieka oka sama z siebie a nawet raz opadła mi część twarzy. Teraz mam gruby wielki kask i kołnierz "neck brace" na szyję i wolę bezpieczeństwo. W takim kołnierzu głowę mogę obracać na wszystkie strony, ale do tyłu czy na boki odchylić się ją da tylko o 4-5 cm. 

W kolejce do wyciągu krzesełkowego jakoś udawało mi się bokiem czy środkiem omijać kolejkę. Raz mi ktoś głośno zwrócił uwagę- grzecznie i miło odpowiedziałem że z boku kolejki jest pusto i nie ma zakazu ominięcia kolejki. Jeżdzę samemu i jak się uda to wymijam czekające grupki osób które chcą wjechać ze znajomymi. Ale ów Czech mi zastąpił na jakiś czas drogę ale potem, gdy z kolei ja chciałem go puścić przodem (burzył się że on stał w kolejce a ja go ominąłem z boku) przepuścił mnie jednak przed siebie. 

Wiem że to jest takie polskie- nie stać w kolejce tylko kombinować by się prześlizgnąć bokiem. Z drugiej strony- ktoś tego dnia mi powiedział że każdy ma taki sam karnet na wyciągu krzesełkowym i to od niego samego zależy co z tym karnetem zrobi. Można stać w kolejce 25 minut a można zapytać się grzecznie kilku osób czy przepuszczą- i czekać tylko kilka minut. 

Efekt to miało taki że po jakimś czasie już nie było wolnego miejsca po bokach kolejki. Inni także wpadli na ten pomysł co ja...

Nauka jazdy na słicza dała efekty. Połowę trasy przejeżdżałem już słiczem. Ale też tego dnia zaliczyłem naprawdę dużo gleb bo końcowy zjazd do stacji wyciągu krzesełkowego był zwykłym pochyłym lodowiskiem. Moja deska już się chyba stępiła od wybijającej już ziemi i kamieni jakie dzisiaj coraz częściej prześwitywały spod topniejącego stoku. Dziwne- ledwie kilka dni wcześniej moja deska była świeżo naostrzona. Nie mogłem dzisiaj złapać krawędzi na pochyłych lodowiskach. Dopiero pod koniec dnia wyczaiłem jak ominąć najbardziej śliskie tafle lodu. 

Po ostatniej jeździe tego dnia zostałem na szczycie góry z widokiem na pogranicze Czech i Polski. Zachodziło słońce. Przez prawie pół godziny stałem sobie podziwiając zapadający mrok. Z hotelu na szczycie wyszła rodzina Polaków którzy dla ducha tego miejsca wynajęli apartamenty z dala od miasta, z dojazdem tylko na nartach wyciągiem krzesełkowym, ratrakiem albo ratrakobusem. Ich dzieci przyszły niosąc szczypce do lepienia śnieżynek. Dostałem kilkoma śnieżynkami. Poprosiłem kogoś aby zrobił mi zdjęcie. Zadzwoniłem do cioci i do przyjaciela. Delektowałem się ostatnimi chwilami w Rokytnicach. 

Po zapadnięciu zmierzchu ruszyłem jadąc na słicza w dół do pętli skibusów. Minął mnie ratrak który pozostawił po sobie prążkowane marzenie każdego narciarza czy deskarza. Dobiegłem do ostatniego skibusa ale w środku był tłum. Dopiero po prośbach ktoś się przesunął i udało mi się wcisnąć. Znajomi Holendrzy próbowali po ciemku bezowocnie znaleźć swój przystanek z okien skibusa- ostatni postój przed rynkiem, by znów nie wracać 20 minut pieszo. Niestety- przystanek mogli rozpoznać tylko po architekturze okolicy, a było już ciemno. Zresztą nawet ja nie byłem w stanie im pomóc mimo że tym skibusem jechałem co najmniej kilkadziesiąt razy.

Dojechałem do ryneczku. Od razu zaniosłem deskę do serwisu aby ją naostrzono. Pozaglądałem do okolicznych sklepów po prowiant na podróż. Przebrałem się do kolacji i poszedłem po odbiór sprzętu. Deska snołbordowa po raz piąty czy dziesiąty znów się rozwarstwiła co mi pokazał pan w serwisie. Znów mi powiedział to samo co rok temu- że moja deska to "stre prkno" - stare próchno. Cóż- deska ma już chyba z ponad dekadę- model Riders Choice firmy Libtech. Jako chyba jeszcze nastolatek zamówiłem ją sobie z USA i była to jakaś nowinka technologiczna. Teraz jest posklejana i poobrapywana, nieco rozwarstwiona. 

Zjadłem ze 3 czy 5 kilogramów wegańskiego jedzenia na kolacji, dziwiąc się sobie że bez problemu wchłonąłem z 4-6 kopiastych talerzy i kilka porcji owoców na deser. Teraz musiałbym się pakować ale jakoś mi się nie chce.  Rano- czeka mnie wyjazd.

Opr. Adam Fularz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz